La Ultra – The High
Już 11.08. Darek wystartuje w najcięższym ultramaratonie świata – La Ultra – The High. Na pokonanie 222-kilometrowej trasy będzie miał dwie doby. Zachęcamy do śledzenia informacji na bieżąco na naszym profilu na Facebooku.
Już 11.08. Darek wystartuje w najcięższym ultramaratonie świata – La Ultra – The High. Na pokonanie 222-kilometrowej trasy będzie miał dwie doby. Zachęcamy do śledzenia informacji na bieżąco na naszym profilu na Facebooku.
„Za 3 tygodnie Dariusz Strychalski wyjedzie do Indii, by wziąć udział w jednym z najtrudniejszych na świecie biegów – La Ultra –The High.
La Ultra –The High
Trasa tego ultramaratonu wiedzie przez Himalaje. Darek do pokonania będzie miał dystans 222 km. Trasa prowadzić będzie przez dwie przełęcze, pierwsza Khardung La na wysokości 5399m npm, druga Wari La – 5317m npm. Temperatura może się wahać od -10 do +40 stopni. O poziomie tego wyzwania świadczy fakt, że w tym roku na trzech dystansach startuje tylko 14 biegaczy, w tym 3 kobiety.”
Cały artykuł do przeczytania na portalu www.lapy.pl
Chodziły mi po głowie takie zawody już od kilku sezonów. Ciągle miałem jakieś wątpliwości, czy sobie poradzę z mrozem, śniegiem, czy jestem dobrze przygotowany na takie warunki. W końcu to bieg nie 2 – 3 godzinny, lecz 30 – 40, samowystarczalny.
Wreszcie znalazłem Rovaniemi 150 – 21-23.II. – zimowe warunki. Zdecydowałem się, pobiec sprawdzić, jak organizm zareaguje na kilkugodzinny bieg w niesprzyjających warunkach, mroźnych.
Wymagany sprzęt, który był sprawdzany dzień przed zawodami, zaraz po powrocie od Świętego Mikołaja to, kuchenka gazowa, garnek do gotowania posiłków, zapalniczka, karimatę, śpiwór o parametrach -30.C komfort, (który pożyczył Michał Olbycki), sanie (które można było wynająć od organizatora).
Sobota 22.II. godz. 8 rano, zawodnicy zaczynają zbierać przed linią startu. Każdy z zawodników zgłasza się u organizatora, składa podpis przed wystartowaniem. Wybiła 9.00. Wszystkie trzy grupy – biegacze, narciarze, rowerzyści ruszyliśmy w rajd, przygodę samowystarczalną.
Z mapki wychodziło że trasa będzie w miarę płaska, podbiegi łagodne. Okazało się że płasko było jedynie jak się biegło po zamarzniętej rzece, jeziorze na krótkich odcinkach dróg. Podbiegów było zdecydowanie więcej, niż można było wyczytać z mapki. Kilka razy po podejściu, siadałem na sanie, zjeżdżałem w dół, jak w dzieciństwie z górki na tyłku. Dwa odcinki były ciężkie trzeba było się przedzierać przez krzaki, zarośla, wielokrotnie sanki przewracały się, trzeba było odczepiać pas i stawiać sanki na „nogi”, w moim przypadku była to pewna trudność oraz strata czasu. To na całej trasie zdarzył się ze sto razy.
Na trasie był też mostek do pokonania z rwącym strumykiem. Organizator powiedział że rok wcześniej, zawodnik wpadł, po czym musiał zrezygnować z dalszej przygody wytrzymałościowej. Aby nie przytrafiło mi się to samo, oblodzony mostek pokonałem na czworaka idąc do tyłu, ciągnąc sanie. Udało się.
Na 80 km ok. 24 godz., był punkt kontrolny na którym były najlepsze warunki do odpoczynku. Czułem się bardzo dobrze, zjadłem, napiłem się, ruszyłem w dalszą drogę. Długo to nie trwało, po ok. 2 godz. przedzierania się w dość niesprzyjających warunkach, wiatr, odczuwalna temp. -20.C, pierwsze objawy zmęczenie, senność. Całe szczęście że złapało mnie to już na ubitej drodze, na której wielokrotnie łapałem zające.
Dwa razy, no nie trzy razy zboczyłem z trasy. Dwa przez co zrobiłem 5 km więcej, zawsze mi mało. Trzeci raz zboczyłem za potrzebą, którą i tak tam nie zrobiłem, gdyż śnieg sięgał mi do ud. Musiałem się wygrzebać i zrobić na poboczu drogi, w kibelek wykonany butem, po czym zasypany.
Ostatni punkt kontrolny 140 km, zbliża się, jak dla każdego zawodnika upragniona meta. Zostało tylko 10-11 km, tak blisko a jednocześnie daleko. Widziałem już wysokie przęsło mostu, za którym była meta. Starałem się biec, iść dotrzeć do punktu jak najszybciej, lecz zamiast się zbliżać, przęsło się nie zbliżało. W trakcie tego odcinka przyłączyło się dwójka fińskich narciarzy, którzy towarzyszyli mi, do czasu gdy na przeciw wybiegł Kamil, który przekazywał wszystkie wiadomości na FB.
Po ukończeniu biegu byłem bardzo zadowolony, że udało się pokonać trasę, w zamierzonym czasie, bez żadnych problemów.
Dopiero po powrocie do domu dowiedziałem się że w kat. open mężczyzn – 4 miejsce. To mnie bardzo zaskoczyło, gdyż na tym biegu jak i na innych, zawsze walczę sam ze sobą, z własnymi słabościami nigdy nie walczę o miejsce lecz o pokonanie trasy.
Na koniec chciałbym bardzo podziękować Gosi Śmieszek, Kamilowi Jagodzińskiemu za miłe przyjęcie jak i pomoc w trakcie pobytu w Rovaniemi, inov-8 – za udostępnienie sprzętu, Michałowi Olbryckiemu za śpiwór.
Zapisz
Bieg dla Asi to ponad 500 km, które Darek przebył w ciągu tygodnia – z Łap, gdzie mieszka on, do Poznania, gdzie mieszka ona – pierwsza podopieczna Fundacji Zwycięzca, czyli Asia. Przez cały tydzień Darkowi towarzyszył Mikołaj i to jemu oddajemy głos…
Pamiętam jak dziś tę wyjątkowo ciepłą styczniową niedzielę, w którą dopełniła się jedna z najpiękniejszych przygód mojego życia. Przygoda pełna pasji, przyjaźni, poświęcenia i dobrego, szczerego serca.
Bezwzględnym bohaterem pierwszego planu był oczywiście sam Darek. Swoim nadludzkim wysiłkiem wsparł w potrzebie Asię – zmagającą się z dystrofią mięśniową podopieczną swojej fundacji. Bohaterami byli też wszyscy biegacze przyłączający się do niego na trasie. I nieważne, czy towarzyszyli mu przez kilkaset metrów czy kilkadziesiąt kilometrów, wszyscy stali się współautorami wielkiego zwycięstwa. To dzięki nim Darek odnajdywał w sobie siłę by biec, gdy nogi nie były w stanie iść. To dzięki nim inicjatywa Darka stała się wspólną inicjatywą setek albo i tysięcy ludzi. To dzięki nim jego droga z Łap do Poznania była tak gwarna i efektowna. Wreszcie to dzięki nim fundacyjna puszka wypełniała się tak ochoczo, aż w końcu wypełniła się po brzegi i na mecie wyrzuciła z siebie kwotę pozwalającą sfinansować nie część a całość zabiegu przeszczepu komórek macierzystych u Asi.
Jednak ta krótka opowieść nie będzie o Darku ani o jego towarzyszach biegaczach, nie będzie nawet o bieganiu, lecz o niezwykłych ludziach, którzy przyjmowali nas pod swoje dachy sprawiając, że na każdym z ośmiu punktów noclegowych na trasie „Biegu dla Asi”, przez chwilę mogliśmy poczuć się jak w domu. Piszę o „nas”, ponieważ miałem zaszczyt i przyjemność towarzyszyć Darkowi przez całe 530 kilometrów tej niezapomnianej wyprawy.
– Darek, gdzie będziemy spać?
– Zobaczymy, coś się znajdzie, najwyżej poprosimy o nocleg w jakiejś szkole, a jak nie to będziemy spać w samochodzie.
Tak wyglądały całe nasze ustalenia co do logistyki biegu. Pełna profeska, prawda? Na szczęście tuż przed startem z pomocą przyszła nam nieoceniona Ania z fundacji, wykonała kilka telefonów, puściła parę wiadomości na facebooku i w ciągu niecałych dwóch dni mieliśmy załatwione noclegi w każdym z punktów. Można było ruszać!
Jeśli coś mnie przed startem niepokoiło, to na pewno zastanawiałem się, jak to będzie spać codziennie w innym otoczeniu, u innych ludzi. Rozważałem w myślach, czy nie będzie problemu z prysznicem dla Darka, z upraniem biegowych ciuchów albo z korzystaniem z kuchni. Jednak moje wątpliwości zniknęły już pod koniec pierwszego dnia, a każdy kolejny etap tylko utwierdzał mnie w przekonaniu, że to nie może być przypadek, że na naszej drodze stają sami dobrzy ludzie. I jeśli dotychczas nie miałem pewności czy wierzę, wszystko co wydarzyło się podczas „Biegu dla Asi”, dało mi pewność całkowitą – tak, wierzę w ludzi!
Sławek z Zaręb Kościelnych, Michał i jego teściowie z Tłuszcza, Magda z Warszawy, Kasia i Jerzy ze Strzybogi, Michał z rodziną z Łodzi, rodzina Piątkowskich z Uniejowa, Dominik i Maria z Konina, Ilona i Maciej Łosińscy z Wrześni – wszyscy ci ludzie odegrali szczególną rolę w powodzeniu „Biegu dla Asi”. Gdyby nie oni, nie ich gościnność, otwartość, dobre serce, nie wiadomo jak to wszystko by się skończyło. Byli dla nas jak dobre duchy, przyjmowali nas, obcych sobie ludzi, jak najlepszych przyjaciół, a na dodatek zawsze czekała nas u nich gorąca kolacja, ciepły prysznic i wciąż powtarzające się pytanie: „czy nic więcej wam nie potrzeba?”. Żadne z nich nie pozwoliło ruszyć Darkowi w dalszą trasę bez śniadania, niektórzy lali do termosu specjalnie przygotowaną pomidorówkę, „żeby Darek miał coś ciepłego na kryzys”. To była słynna polska gościnność w najlepszym wydaniu. Dość powiedzieć, że na całej trasie żaden z nas ani razu nawet nie zamoczył swojego ręcznika – wszystko mieliśmy zapewnione. A jakby tego było mało, wszyscy jak jeden mąż, oprócz goszczenia nas, na odchodne dorzucali się do fundacyjnej puszki „dla Asi”. Wciąż nie mogę uwierzyć w moc wsparcia i dobroci, w jaką nas wyposażyli. Cudowni ludzie!
Bieg się skończył, Asia jest po zabiegu, Darek zdążył już wybiegać kilka kolejnych medali, jednak wspomnienia pozostają wciąż żywe. To najpiękniejsze wspomnienia, jakich mogę życzyć każdemu, wspomnienia pełne ludzi, których nie sposób zapomnieć…
Autorem tekstu jest Mikołaj Kowalski-Barysznikow, www.biegajsercem.blogspot.com
Asia jest podopieczną Fundacji Darka Strychalskiego Zwycięzca od 2014 roku. Zmaga się z zanikiem mięśni, który utrudnia niej normalne funkcjonowanie. Jak dotąd Fundacja opłaciła dwa zabiegi przeszczepu komórek macierzystych, które połączone z silną wolą i wytrwałością Asi, pozwalają jej powoli odzyskiwać sprawność. Oddajemy głos naszej bohaterce…
O co chodzi z tą dystrofią? Zanik mięśni – już jako tako można sobie wyobrazić, choć niechętnie. Niechętnie to ja przyjmowałam informację o tym, że jest to stan faktyczny mojego zdrowia i życia. I tak naprawdę do końca się z tym nie pogodziłam. I nie pogodzę. Czasem muszę być bardziej dociekliwa od lekarzy specjalistów, bo to choroba rzadka. I nie za bardzo wiadomo co zrobić. Więc by nie zaszkodzić, lepiej nic nie zrobić. A ja nie dam się zamknąć mojemu żywiołowemu duchowi w niesprawnym ciele. Wiem, że nie muszę skakać po górach czy żeglować z latawcem – ale kiedy nie mogę sięgnąć kubka z szafki muszę mierzyć jeszcze wyżej. Wszystkie czynności związane z uniesieniem rąk do góry sprawiają trudność. Ok, nie codziennie wiesza się firanki (nie wieszam wcale), ale codziennie się czeszesz, czy myjesz zęby – a to już jest trudne. Wstawanie z łóżka też nie zawsze jest proste. Mózg wysyła sygnał do nogi „postaw prawą stopę”, ale sygnał jakby nie docierał. Chcesz, starasz się, spinasz, napinasz, tracisz mnóstwo energii, a efekt żaden. Pokonywanie siebie. A jaka radość jak się uda! O niebiosa! I chcesz więcej. Bo małe zwycięstwa motywują. I trudno jest się przyznać ile radości daje samodzielne wyjście z wanny, czy ubranie skarpetek bez zaskakujących skurczy.
Dystrofia twarzowo łopatkowo ramieniowa (FSHD) – neurologiczna choroba mięśni dziedziczona autosomalnie dominująco. Przekazana mi przez ojca. 50% szans – ja „wygrałam”. Brat nie. 🙂
Objawia się w etapie dorastania osłabieniem mięśni, męczliwością. W czasie dojrzewania musiałam zrezygnować z zajęć wf. W mojej miejscowości nie było specjalisty który by mnie dobrze poprowadził. Straciłam sporo. Na nowo postanowiłam o siebie zawalczyć przeprowadzając się na studia do Poznania. Tu poznałam zaangażowanych fizjoterapeutów i usłyszałam o nadziei jaką niesie przeszczepienie komórek macierzystych. Na szczęście już realizowane w Polsce. Jak zwykle wszystko rozbijało się o pieniądze. Ale terapia to nie tylko zabieg i efekt na już. Efekt trzeba sobie wypracować żmudną rehabilitacją i treningami. Dlatego na długo przed decyzją o operacji podjęłam bardzo regularne ćwiczenia, tak by przyzwyczaić organizm do odpowiedniego drygu. Ale dopiero ta rehabilitacja po przeszczepieniu pozwoliła obserwować efekty ćwiczeń i przyrost masy mięśniowej! Przy wzroście 184 cm wcześniej nie mogłam przekroczyć wagi 62 kg. Dziś, rok po zabiegu ważę 70 kg i mam więcej siły. Jestem stabilna i nie przewracam się na ulicy o własne nogi. Nie boję się wyjść z domu w obawie o upadek i kolejne siniaki. A z moim wzrostem upadki są dość spektakularne.
Po co ta walka? Trochę na złość wszystkim za-biurkowym lekarzom, trochę na złość systemowi, który nie chce prowadzić badań dla chorób rzadkich, ale przede wszystkim dla siebie – walka o sprawność i o zdrowie, i dla innych – bo jak bardzo się chce, to się da.
Dowiedz się więcej o ponad 500 km Biegu dla Asi>> TUTAJ
Zostań podopiecznym Fundacji>> Kontakt
Jeśli chciałbyś zostać podopiecznym Fundacji Darka Strychalskiego „Zwycięzca” lub znasz kogoś, kto (Twoim zdaniem) mógłby nim być, koniecznie skontaktuj się z nami. Formularz kontaktu znajdziesz TU.